Jamajka - karaibska perełka

To był długo planowany wyjazd i bardzo wyczekiwany. W czasach pandemii nic nie jest pewne
zatem do samego końca wszystko co złe mogło się wydarzyć i pokrzyżować plany...(na negatywny wynik testu czekałam w lekkim stresie).
Obecnie nie jest to zbyt popularny kierunek ponieważ swobodnie można było tam podróżować dopiero od połowy października. 
Warunki wjazdowe podobnie jak na większości egzotycznych kierunków:
  • paszport ważny min 6 miesięcy po powrocie
  • kod QR
  • negatywny wynik testu RT-PCR lub antygenowego wykonanych max na 72h przed wylotem (test wymagany nawet dla osób zaszczepionych) 
Aktualnie na Jamajkę nie ma lotów czarterowych z Polski a wybór linii, które wznowiły połączenia do Montego Bay jest niewielki. Polecieliśmy z przesiadką we Frankfurcie liniami Lufthansa/Eurowings. Lot z Frankfurtu trwa około 11 godzin, przelot Eurowingsem bardzo na plus ale też samolot wypełniony zaledwie w ok 3/4 więc trafiły nam się konkretne miejsca z dużą przestrzenią na nogi. 

Po dosyć komfortowym locie wreszcie wylądowaliśmy na Jamajce. Nasz pobyt tam był zaplanowany według ścisłego planu. 5 noclegów w Negril, następnie 2 noclegi w Raf Jam
w Górach Błękitnych i mała objazdówka ( Tresure Beach, Black River, Kingston, Blue Montains, Rasta Camp...) a na koniec 4 noclegi w Ocho Rios.

Po wylądowaniu już na lotnisku poczuliśmy że to trochę inny świat. Jak już się wyjdzie po tylu godzinach z samolotu to największym marzeniem jest prysznic i wygodne łóżko, niestety tutaj nieprędko było to osiągalne. Dłuuuga kolejka do pierwszej kontroli, potem kolejna kontrola, jak już udało się odebrać bagaż kolejna dłuuuga kolejka do transferu aby następnie oczekiwać aż kierowca ruszy w drogę. No i masz turysto gdzie się spieszysz przecież to wakacje wyluzuj!
Droga z lotniska w Montego Bay do Negril z kierowcą który nie za bardzo orientował się gdzie jedzie ( dwa razy pomylił drogę). W końcu udało się jest hotel Country Country godz 22 czasu lokalnego, klucze czekały u strażnika, Check Inn następnego dnia rano. Uff idziemy spać.

A z samego rana tak piękny widok! Z uwagi na zmianę strefy czasowej pobudka o 5-6 nad ranem nie stanowiła najmniejszego problemu. Za to wytrzymać do 22 i nie zasnąć było ciężko:)

IMG_6634jpeg
Hotel Country Country położony przez słynnej 7 Miles Beach gościł nas przez 5 dni.
Plaża faktycznie długa, przepiękna. Woda krystalicznie czysta w cudnym turkusowym kolorze. 
Idealne miejsce na relaks, spacery, bieganie i rozkoszowanie się karaibskim klimatem.
Hotel dość skromny ale wszystko wynagradzała piękna zieleń i prawdziwy karaibski klimat.

1F269032-EFA5-45EE-811B-3BFF8946D8D6jpg

Trafiła nam się chałupka przy samej plaży:) Pokój nawet spory, z fajnym tarasem na parterze. Wszystko sprawnie działające, jedyna niedogodność to krzyczące pół nocy małe ptaszyska na drzewach.

IMG_6813jpeg

Hotel rezerwowaliśmy z samym śniadaniem i było to zupełnie wystarczające. W okolicy sporo knajpek przy samej plaży, niedaleko także niewielki sklep (świeżych bułeczek raczej się tam nie spodziewajcie, w ogóle na Jamajce w większości miejsc głównie pieczywo tostowe - to nawet dobrze bo mają wiele innych smacznych alternatyw). W knajpkach można zjeść zawsze Jerk Chicken, zawsze mają jakąś dobrą rybę ale też całkiem niezłe makarony i risotta.

DA7C8CEB-E456-4788-96F7-44D13F97B287jpg

7 Miles Beach to idealna miejscówka na długie spacery i kąpiel. Wzdłuż plaży raczej mniejsze hotele, wszystko jest kameralne i spokojne. 

BD1DA1B8-24FC-4577-BB26-2462152FF42Ajpg

Na wszelkich wyjazdach staram się znaleźć czas na aktywność, tutaj było to możliwe jedynie o 6 nad ranem bo potem słońce i upał nie odpuszczały. O tej porze na plaży raczej pusto, za to dla miejscowych, którzy akurat sprzątali plażę, kije do nordic walking były nie lada zagadką a my chodzący z nimi nie lada powodem do śmiechu i sensacji:)

IMG_6729jpeg
Te kilka dni w Negril to był idealny sposób na uspokojenie się, zwolnienie, trochę na przystosowanie do lokalnego klimatu. Wokół hoteli niewiele się dzieje, nie ma gdzie pójść na miasto. Jest plaża, plaża, plaża i relaks. Jest wyjątkowo dobry jamajski rum i świetny klimat. 
To wszystko czwartego dnia już nas trochę zmęczyło więc postanowiliśmy zainwestować            w wyjazd do oddalonego o 7km Ricks Cafe ( 50 usd w dwie strony ).

Ricks Cafe to legendarny bar położony przy klifach. Główną atrakcją tego miejsca są skoki do wody wykonywane z różnych wysokości. Poza tym bardzo dobra karaibska kuchnia w restauracji,  DJ i głośna muzyka oraz sporo ludzi z okazji różnych eventów ( poza nielicznymi turystami, panieńskie, urodziny, taka jamajska imprezownia). Na początku czuliśmy się trochę nieswojo, nie od razu załapaliśmy klimat tego miejsca. Dopiero po dobrej kolacji, poobserwowaniu Jamajczyków i skupieniu uwagi na skaczących zdecydowanie stwierdziliśmy, że warto było tam pojechać. 

3B057181-8506-4BBB-9FA9-4F84E017D2DDjpg
Po tym jak już się na maxa wynudziliśmy w Negril przyszedł czas na 3-dniowy objazd po wyspie. 

Wyruszyliśmy wczesnym rankiem na południe wyspy do Tresure Beach gdzie czekało na nas tradycyjne jamajskie śniadanie. Na pierwszy rzut oka wygląda to jak jajecznica ze szpinakiem         i pączkami. A jest to owoc Ackee smażony z wędzoną rybą, a to zielone to callaloo gotowane na parze ( zielone warzywo liściaste, odmiana manioku), smakowało całkiem jak szpinak. Do tego wszystkiego chlebowiec i kluseczki smażone w głębokim oleju. Wszystko pyszne:)

IMG_6821jpeg

Poza takimi śniadankami wszędzie panował Jerk Chicken podawany przeważnie z ryżem i fasolą.
Jedliśmy nawet w miejscach, które na pierwszy rzut oka nie wzbudzały zaufania. Jednak trzeba przyznać że street food na Jamajce jest na prawdę dobry, żadnych problemów żołądkowych, wszystko świeże i przygotowywane higienicznie.

IMG_7126 2jpeg

Po tym obfitym śniadaniu przyszedł czas na prawdziwą przygodę na łonie natury. Przy plaży czekała na nas łódź, którą wyruszyliśmy w morze. W towarzystwie delfinów i super widoków dotarliśmy do Pelican Baru. Bar znajduje się na środku morza, można do niego dotrzeć z plaży Tresure Beach lub w ramach innej morskiej wycieczki. Bar miał być miejscem wypoczynku dla rybaków, jednak obecnie przyjeżdżają tam turyści z całego świata. Można zostać tylko na 40 minut, zostawić coś po sobie lub wyryć swoje inicjały. 

6514872F-0D5C-41DC-A5D4-1CA6D1F9D88Djpg

Z morza wpłynęliśmy do Black River na ekscytujące rzeczne safari gdzie można podziwiać piękne lasy namorzynowe i krokodyle na wolności 

8218ECA1-F73D-4386-9508-FB7BC1E99667jpg

Krokodyle nawet się do nas uśmiechały, chociaż jestem przekonana że nie był to szczery uśmiech...

IMG_6860jpeg

Po zakończeniu tej rzecznej przygody, wychodząc na ląd, każdy zapewne miał w myślach wdzięczność za to, że i tym razem krokodyl nikogo nie pożarł.
Przespacerowaliśmy się zatem przez Black River Town, jedno z najstarszych miast na Jamajce, gdzie po raz pierwszy na wyspie pojawiła się elektryczność.
 
34E79E39-E935-4DAD-A9F4-246FF9939F4Cjpg

Kolejny przystanek to idealne po takich emocjach miejsce , fabryka rumu Appleton.

Ten wyjątkowo dobry trunek produkuje się tutaj z trzciny cukrowej. Podczas zwiedzania można prześledzić cały proces produkcji, wszystko połączone z degustacją.
 
IMG_6912jpeg
Po wyjeździe z rumiarni czekała nas ponad 3 godzinna droga w Góry Błękitne. Drogi na Jamajce są bardzo słabe. Poza nielicznymi autostradami, które są dość drogie, większość dróg jest wąska a nawierzchnia pozostawia wiele do życzenia. Nie wspominając o trasach w górach, gdzie serpentyny pną się bardzo wysoko a wymijanie się dwóch pojazdów graniczy z cudem. Do tego ruch lewostronny i bardzo wysoki temperament jamajskich kierowców, sprawiają że przemieszczanie się jest dla ludzi o mocnych nerwach. 

Późnym wieczorem dotarliśmy szczęśliwie do uroczego hotelu Raf Jam w Górach Błękitnych. Dostać się tam było na prawdę ciężko, nasz samochód ledwo dał radę przejechać przez dziury w górskiej drodze prowadzącej na miejsce. Potem jeszcze z walizką przez strumyk i po schodkach   i wreszcie koniec męki.
Warunki w samym Raf Jam dość skromne, raczej było to schronisko niż hotel, ale za to bardzo czysto i klimatycznie a do tego przemiła właścicielka i pyszne tradycyjne jamajskie śniadanka.
Miejscówka idealna jeżeli ktoś chce zobaczyć prawdziwą Jamajkę.  

Rankiem takie piękne widoki, idealne do kawki i przemyśleń:)

0A0F44BC-038A-468A-9FDA-6F956C880EC7jpg

Kolejny dzień poświęciliśmy na Kingston. Trochę śladami muzyki reagge i Boba Marleya ( byliśmy w Trench Town), pojechaliśmy do Port Royal ale niestety z powodu pandemii był zamknięty dla zwiedzających.
Byliśmy w Devon House Park, który jest dawną rezydencją George Siebel, pierwszego czarnoskórego milionera z Jamajki. Można tam podziwiać samą rezydencję jak i piękny ogród. My zjedliśmy podobno najlepsze na Jamajce lody. Nie mam porównania ale faktycznie były duże  i smaczne:)
Rzeczą, która najbardziej spodobała mi się w Kingston, były uliczne murale. Miasto ogólnie jest duże i bardzo zaniedbane. W samym starym mieście nie ma ładnych kamieniczek czy knajpek. Jednak powstaje wiele nowych projektów mających na celu ożywienie i uatrakcyjnienie przestrzeni miejskich. 
My mieliśmy okazję zwiedzać Kingston szlakiem ulicznych murali z jednym z ich twórców Life Childem.

IMG_6958jpeg

E6DA074C-B22E-4B84-952F-28ADD5A2DD7Bjpg
16953EA2-C9E5-4A5C-9B59-2CCAF49A4650jpg

Po całym dniu w Kingston wróciliśmy do naszego hotelu w Górach Błękitnych , była akurat sobota więc udało nam się zaliczyć imprezę w jednej z wiosek w górach. Wzdłuż krętej górskiej drogi postawionych jest kilkanaście budek gdzie można zjeść i się napić. Wszystko z lekką muzyczką w tle:) Jamajczycy lubią poimprezować w weekendy i spotykają się właśnie w takich miejscach. Raczą się przy tym rumem a jako zakąska popijają rosołek z kurzymi łapami ( serio).

IMG_7023jpeg

Ostatni dzień naszej objazdówki poświęciliśmy na wizytę na plantacji kawy oraz wybraliśmy się na mały treking zakończony wizytą w Rasta Campie.

Plantacja kawy zachwyciła mnie przede wszystkim fajnym kolonialnym klimatem. To było takie miejsce z historią i tradycją. Jamajska JBM ( Jamaica Blue Montains) jest bardzo popularną          i docenianą na świecie kawą. Cały jej proces wytwarzania zaczyna się właśnie tutaj na wzgórzach Gór Błękitnych. 

930C927A-DD2D-4432-AE16-BD3E3C66CDE0jpg

Po zagłębieniu się w smak tej wyjątkowej kawy ruszyliśmy na wspomniany krótki treking do Rasta  Campu. 
Trasa była bardzo malownicza, kręta i momentami dość stromo pięła się w górę. Jak zaczęliśmy się zbliżać do Rasta Campu zapraszała nas wymalowana na biało ścieżka.

548A196F-0029-4F5E-AF3F-AC60F8E21010jpg

Rastafarianie to ruch religijny oparty na chrześcijaństwie, judaizmie, hinduizmie, wywodzący się   z ruchów walczących o równość rasową. Są to ludzie żyjący bezstresowo i w zgodzie z naturą. Propagują wolność i równość dla wszystkich ludzi co akurat dla mnie nie jest tak oczywiste skoro kobiety mają tam obowiązek zakrywania głowy, nóg i ramion.
Na miejscu przywitała nas córka samego wodza, zaprowadziła w ustronne miejsce, gdzie kazała kobietom stosownie się ubrać.
W pięknym czepku na głowie i długiej spódnicy, na boso, ruszyliśmy do ich świątyni na coś           w rodzaju mszy. Na początek przemawiał główny wódz (nie wiem jak go nazwać wódz, czy ksiądz ale w każdym razie był tam najważniejszy), następnie poszczególni uczestnicy czytali fragmenty biblii żeby na ich temat dyskutować. Potem rozwinięto dywaniki do klęczenia, zaczęto uderzać     w wielkie bębny w rytmie bicia serca i żarliwie się modlić. Na koniec modlitwa przerodziła się       w śpiew i taniec. Wszystkiemu towarzyszyło rytualne palenie świętego zioła co ma na celu zwiększyć ich świadomość i przybliżyć do Boga oraz pozwolić na pokojowe nastawienie do świata i ludzi ( na to ostatnie serio działa).

5C02832D-11F1-45FD-8F84-9CD8ECE99B33jpg
80CA8872-FE12-4616-8BF3-A0A0B5377DF8jpg

Wizyta u Rastafarian to były duże emocje i super przygoda. Dla tych ludzi to było ważne święto, element ich życia i kultury. Dla mnie kolejne doświadczenie jak różne są religie i to w co ludzie wierzą i jak żyją. A co za tym idzie jak ważna jest tolerancja i szacunek do drugiego człowieka.
To co najbardziej chcę stamtąd zapamiętać to ich uśmiechnięte twarze i kolory:)

Po zejściu z gór czekał na nas kierowca z którym wyruszyliśmy w ponad 3 godzinną drogę           w kierunku Ocho Rios. Zrezygnowaliśmy z przejazdu autostradą, w zamian za to zafundowaliśmy sobie przejazd wysoko przez góry. Było tak pięknie że nawet zapomniałam zrobić zdjęcia. Momentami było też bardzo niebezpiecznie bo gdzieniegdzie brakowało kawałka drogi ale na pewno było warto.

Nasz ostatni punkt wyprawy, pobyt w Ocho Rios w hotelu Riu Ocho Rios 5*, gdzie przyjechaliśmy wieczorem po tym ekscytującym dniu. No i trafiliśmy do zupełnie innego świata. Plan był taki, że po zwiedzaniu będzie nam miło poleżeć na plaży z drinkiem i palemką. 
Hotel jest ogromny, ma około 900 pokoi. Na początku trochę przeraziła nas skala po tym co mieliśmy wcześniej. To nie było miejsce w naszym stylu, jednak watro być otwartym na różne formy spędzania czasu. Ostatecznie pobyt tam zaliczam do udanych. Sam hotel dość nowoczesny, bardzo czysty i dobrze zarządzany. Klienci to głównie goście z USA oraz Jamajczycy. Jak dla nas fajna odmiana i ciekawi ludzie. 
Poza tym hotel leży przy ładnej plaży, niezbyt długiej akurat w tym miejscu, ale da się bezpiecznie popływać czy nawet skorzystać ze sprzętów wodnych w ramach all inclusive. 

B1BBA0DC-6226-4C3B-8EC0-A0B6EF73D4BEjpg
A2D12A0A-894A-43DB-BDCE-DBD17E48FC37jpg

I tutaj już zbliżam się do końca tego wpisu.

IMG_7273jpeg

Przyszło nam spakować się i udać w podróż powrotną do domu ( i lubię ten moment i nie).
W przypadku Jamajki naprawdę żal było wracać. Wyspa zachwyciła nas swoją naturalnością, tym że nie jest jeszcze zbyt mocno skomercjalizowana. Nie raz łapaliśmy się na tym, że przypomina raczej Afrykę niż Karaiby (co ma swoje uzasadnienie w kwestii pochodzenia miejscowej ludności). Były momenty że czuliśmy się jak w Azji za sprawą bujnej roślinności. To co urzeka najbardziej to zdecydowanie Jamajczycy. Jest biednie ale dumnie. Jamajczycy niewiele mają materialnie ale wiele w duszy i mentalności. Są dumni ze swoich korzeni i tego kim są. Poza tym uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni do świata. 

Jechałam na Jamajkę z obawą, że może być niebezpiecznie, a spotkałam na miejscu przyjaznych ludzi z wielkim sercem.
Jak nasz kierowca O'Brain, który nie raz przyprawiał nas prawie o zawał wyprzedzając na trzeciego lub wymijając ciężarówkę wysoko w górach. Podczas naszego objazdu woził nas            i nałogowo rozmawiał przez telefon. Jak puszczał swoją muzykę to śpiewał całym sobą. Biła         z niego tak niesamowita radość jak u dziecka i z niczym nie miał problemu.

Po naszym pobycie w Ocho Rios przyjechał po nas aby zawieźć nas na lotnisko w Montego Bay
( razem ok 5h drogi). 
Pożegnaniom nie było końca ale wiem, że na pewno kiedyś tam wrócę.
 
3868840D-C76D-40CD-9787-365A2A8DC113jpg

I LOVE JAMAICA :)