Kenia - afrykańska przygoda

Moja podróż do Kenii odbyła się dokładnie trzy lata temu. Blog jest nowy i nie zamierzam opisywać tutaj zbyt wielu podróży z perspektywy aż tak długiego czasu, jednak Kenia to zdecydowanie takie miejsce, które wywarło na mnie ogromne wrażenie. Pomimo upływu czasu, wspomnienia stamtąd są ciągle we mnie żywe. Mało tego, do Kenii obiecałam sobie wrócić i mam ku temu poważny powód - ale o tym dowiecie się w dalszej części wpisu. 

Kenia to kraj afrykański, położony na wschodzie kontynentu, tuż przy Oceanie Indyjskim. Na naszą podróż wybraliśmy porę suchą, która panuje tutaj od października do marca. Jest wtedy bardzo gorąco, ok 30 stopni , zero deszczu i idealnie wysuszona sawanna, co sprzyja obserwacji zwierząt. Od kwietnia temperatury spadają, jest bardziej wilgotno, mogą wystąpić opady a sawanna jest bardziej zielona. Temperatury w tym czasie to ok 25 stopni, deszcze nie są ulewne i długotrwałe więc nie stanowią przeszkody w podróży w tej rejon. 
Do Kenii można zatem wybrać się przez cały rok:)

Aktualnie loty odbywają się z przesiadką lub czarterem z międzylądowaniem np. w Egipcie. Taka podróż zabiera ok 10 godzin ( nam udało się polecieć bezpośrednio dreamlinerem, czyli ok 8 godzin - mam nadzieję że takie loty wrócą niebawem). Do Kenii należy zakupić wizę - koszt 50 usd. 

Po komfortowej podróży udaliśmy się na północne wybrzeże w rejon Bamburi Beach. Czas dojazdu z lotniska to zaledwie ok 45 minut. Dotarliśmy późnym wieczorem do hotelu Severin Sea Lodge 4*. Pierwsze wrażenie dość ponure, po pierwsze przyczyniła się do tego pora dnia, po drugie hotele w Kenii są słabo oświetlone co powoduje taki właśnie efekt. No ale to w końcu Afryka, nie należy oczekiwać klimatu rodem z rozświetlonego Las Vegas.  Po tym pierwszym wrażeniu wszystkie kolejne były już tylko pasmem zachwytów. Pomimo późnej pory przyjazdu czekała na nas kolacja, a obsługa hotelowa okazała się profesjonalna w każdym temacie.
Sam hotel dość skromny, w typowym afrykańskim stylu ale czystość, jakość usług na bardzo dobrym poziomie. Idealne miejsce dla osób, które jak my wolą kameralne hotele bez nadmiernej ilości animacji. Zresztą z doświadczeń moich klientów wiem, że większość hoteli w tym rejonie Kenii idealnie spełnia oczekiwania. 

Tak więc z naszego zaledwie tygodniowego pobytu trzy dni poświęciliśmy na wypoczynek przy plaży Bamburi, która ciągnie się kilometrami. Wzdłuż plaży są knajpki, gdzie można zatrzymać się na lunch podczas dłuższego spaceru. Jak dla mnie zaletą było także to, że na plaży nie było leżaków i parasoli, dzięki czemu można było podziwiać ją w całej okazałości. Leżaczek czekał już na terenie hotelu, na trawniku z widokiem na morze i plażę. Podczas spacerów po plaży można się było natknąć na licznych sprzedawców, jednak grzeczna odmowa wystarczyła aby nie być zanadto zaczepianym. Można się tutaj czuć bezpiecznie i spokojnie wypoczywać. Jedynym niebezpieczeństwem w samym hotelu mogą okazać się małpy i spadające z drzew kokosy. Małpy przesiadują na terenie całego hotelu, zaglądały na nas jak wychodziliśmy rankiem na taras, potem obserwowały nas przy lunchu obok basenu, aby następnie podczas chwili nieuwagi przekopać nasze torby i ukraść z nich banany. Dla mnie to była fajna atrakcja, jednak przestrzegam przed zbytnim spoufalaniem się z tymi zwierzętami bo potrafią coś zwędzić w najmniej oczekiwanym momencie. Całe szczęście obsługa hotelowa potrafi skutecznie je przegonić. 

DC2EF66C-6B7C-4045-8F08-E9052768D4DDjpg

Po trzech dniach błogiego lenistwa udaliśmy się na trzy dniowe safari, które było naszym głównym celem tego wyjazdu. Udaliśmy się w kierunku Tsavo West, jednego z Parków Narodowych w Kenii. Konkretnie do Severin Safari Camp, który znacznie przewyższył nasze oczekiwania pod wieloma względami ale o tym za chwilę.

Aby dostać się na teren parku trzeba pokonać ok 5 h drogi, część po najbardziej uczęszczanej w Kenii trasie z Mombasy do Nairobi i ostatnie 2 h już przez teren Tsavo West. 
Mombasa to duże, zatłoczone i zakurzone miasto, jadąc z hotelu w stronę parku można zobaczyć je z samochodu. Można także udać się na zwiedzanie tego miasta z przewodnikiem, ale my tym razem nastawiliśmy się na zwierzęta i naturę więc darowaliśmy sobie poznawanie tych okolic. 

Poza hotelami w Kenii jest biednie, brudno jak na nasze europejskie standardy ale za to bardzo kolorowo i ciekawie. Zdecydowanie tak wygląda prawdziwa Afryka.
 
B9EF2BC1-8BF5-43B3-A12D-18F6DA8344E8jpg

Przejazd po trasie prowadzącej do Nairobi to było ciężkie doświadczenie dla mnie. Jedno pasmowa droga z jako takim poboczem, po której jechały tabuny obładowanych ciężarówek i co chwile próbujące wyprzedzania busy i jeepy. Ruch ogromny, co jakiś czas wypadek. Całe szczęście nasz kierowca czuł się tam jak ryba w wodzie i jego opanowanie dawało poczucie bezpieczeństwa. Po jakimś czasie wreszcie odbiliśmy z tej trasy na teren parku a tam zaczęła już dziać się magia. Każdy z nas ma jakieś swoje wyobrażenia o Afryce, o safari, o dziko żyjących zwierzętach. Ja także miałam swoje, bo jako dziecko lubiłam oglądać programy przyrodnicze i podróżnicze. Kenia zawsze kusiła a najlepsze, że kusiła takim obrazem jaki sobie wytworzyłam w głowie jako dziecko. Na pierwszy rzut przy drodze zaczęły pojawiać się zebry, totalnie jak u nas na wsi krowy, tam pasły się one. Następnie zanim dojechaliśmy do Campu, całe stada antylop, strusi i słoni. A to był dopiero początek. 

W wielu miejscach już byłam i trochę widziałam, ale to uczucie kiedy widzi się zwierzęta w ich naturalnym środowisku jest nie do opisania. Każdy najmniejszy trud tej podróży był warty tego aby się tutaj znaleźć. 

92C01C77-C0BB-4D5F-B19F-59E6D3655549jpg

Po 5 godzinach drogi dotarliśmy do Severin Safari Campu, gdzie mieliśmy spędzić kolejne trzy dni/dwie noce w namiotach na sawannie. Słowo namiot nie jest tutaj najodpowiedniejsze bo faktycznie częściowo były to chatki ze ścianami z płótna, ale w środku okazały się mega wypasionymi willami. Na terenie Campu, po zmroku można było poruszać się tylko w towarzystwie Masaja, domki wyposażone są w latarki i specjalny gwizdek bezpieczeństwa. Trochę nas te zasady na pierwszy rzut śmieszyły, ale już pierwszej nocy przekonaliśmy się dlaczego. Zwierzęta podchodzą po zmroku bardzo blisko, robią wręcz hałas. A złowrogie krzyki hien słychać jakby czyhały na nas pod drzwiami. To może się wydawać takie wyreżyserowane, zorganizowane bo na środku sawanny ktoś postawił camp i przywozi tam turystów żeby mogli za dolary podziwiać zwierzęta. Jednak nic w tym stwierdzeniu prawdziwego, bo wszystko tam jest zrobione z poszanowaniem natury, tak że czujesz się tam jak gość, obserwator ale gospodarzem są one - zwierzęta. Nie ma więc żadnej ściemy, trzeba się dostosować i zachowywać według określonych reguł jak przystało na gościa.

EC280433-6BCE-4259-8FB5-34DD605CE1C4jpg 

Kolejny pozytywny szok na tym Campie to restauracja z widokiem na wodopój, gdzie praktycznie w każdej porze dnia w niedalekiej odległości można było podziwiać żyrafy i zebry. Stoliczek ze zjęcia poniżej to właśnie fragment tego miejsca. 

A jak spędza się dzień na takim safari? Jest kilka wyjazdów na oglądanie zwierząt, wczesno poranne, popołudniowe i wieczorne z zachodem słońca. Kierowcy bardzo dobrze mówią po angielsku, mają super wiedzę na temat samego parku jak i zwierząt. Wiedzą gdzie jechać, kiedy jechać i na jakie zwierzęta gdzie można trafić. Znają po prostu ich zwyczaje. Poza wyjazdami w teren na samym campie można skorzystać z basenu, a taka kąpiel z widokiem na sawannę to jest piękna perspektywa. 

76DE3338-EECB-4AC0-81DF-0A8A3FA09C82jpg

I teraz zdradzę dlaczego koniecznie muszę do Kenii wrócić. Podczas tych trzech dni udało nam się zobaczyć mnóstwo zwierząt. Oczywiście liczebnie królowały zebry, do tego sporo żyraf, całe stada bawołów, słoni, strusi, antylopy, krokodyle, hipopotamy, guźce, hieny itd
Niestety pomimo wielu podejść nie udało nam się zobaczyć żadnego kota a moim marzeniem było spotkać lwa z wielką grzywą.
Po powrocie z każdego wyjazdu na sawannę w campie była tablica, gdzie można było wypisać spotkane zwierzęta. Wielu szczęśliwców miało na liście lwa więc zapewne i na mnie jakiś tam kiedyś czeka. 
A może tak miało być, że lew będzie na mnie czekał kiedy indziej?

9D5D4541-A112-466E-B582-9C31C26A2858jpg

W drodze powrotnej mieliśmy okazję odwiedzić wioskę Masajów przy East Bachuma Gate Tsavo West. To było bardzo kolorowe, wesołe i energetyczne spotkanie. Masajowie to półkoczownicza grupa etniczna zamieszkująca Kenię i Tanzanię. Na terenie wioski znajduje się kilka chatek ulepionych z krowich odchodów i gałęzi. Mieszkańcy wioski są ubrani w piękne kolory co bardzo kontrastuje z brunatną ziemią wokoło. Na nasze przywitanie Masajowie odtańczyli swój taniec skakaniec (nie wiem jak potrafią z miejsca tak wysoko wyskakiwać), następnie pokazali nam wnętrze swoich chatek oraz próbowali nauczyć rozpalania ognia przy pomocy drewna. Bez skutku.
Poza tym to bardzo uśmiechnięci i szczęśliwi ludzie, dzieciaki biegały zakatarzone i brudne ale cały czas zadowolone. Zatem jeżeli będziecie kiedyś w tej okolicy warto odwiedzić to miejsce:)

AD3FFC80-1BAC-4ACF-8545-173544FF5A3Cjpg

Po powrocie z safari mieliśmy kilkanaście godzin na przepakowanie się i prysznic w naszym hotelu po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Kenia to było dla mnie odkrycie, jedna z największych przygód w życiu i generator TOP wspomnień. Poza piękną plażą, afrykańskim klimatem, kolorami, czyli tym wszystkim co można mieć w wielu innych miejscach. Kenia zdecydowanie wygrywa atrakcją jaką jest safari. Parków jest sporo i sporo możliwości pobytu. Tydzień jest wystarczający jeżeli będziecie chcieli się skupić jak my głównie na safari, jeżeli natomiast planujecie dłuższe wakacje to w Kenii zdecydowanie jest co robić.

I love Kenya