Wspomnienia tegorocznych podróży

Po tym, jak w marcu 2020 roku spadła na nas pandemia, wiele rzeczy w kwestii podróży diametralnie się zmieniło. Pamiętam jak dziś byłam wtedy na nartach w Austrii i cudem udało się wrócić bo następnego dnia zamknięto granice z Czechami. Przypadków zachorowań na COVID-19 konkretnie w Karyntii było kilka ale panika wiadomo jak dziś przy kilkuset. 

Potem nastał czas zawieszenia, lockdownu i strachu o to co będzie. Od marca do lipca w biurze praktycznie same anulacje i zmiany rezerwacji. Co chwile nowe zasady, co chwile nowa nadzieja , że coś się zmieni. Potem nastał lipiec, wróciły loty na niektóre destynacje i trochę spragnionych podróży klientów. W sierpniu postanowiłam polecieć z dzieciakami do Bułgarii, na lotnisku popłakałam się ze szczęścia, że mogę już gdzieś polecieć. Na miejscu cieszyła nas każda chwila na plaży jak nigdy dotąd, a wirusa było jakby mniej bo Bułgarzy niezbyt stosowali się do restrykcji.
Na początku października udało się polecieć na grecką wyspę Kos, a w grudniu na aktywny wyjazd do Turcji.

Nastał rok 2021 a z nim nadzieja, że się to wszystko wreszcie skończy. Nic bardziej mylnego, styczniowy wyjazd na narty został anulowany, w Austrii po stokach cały sezon hulał tylko wiatr.
Włochy, Słowacja i Czechy także pozamykane. Została jedyna opcja Szwajcaria. 

I to był strzał w 10! Trzeba było co prawda nadrobić nieco drogi i jechać przez Niemcy, bo przez Czechy było to niemożliwe, ale droga okazała się bardzo komfortowa ( razem ok 1000 km).
Pojechaliśmy konkretnie do Davos-Klosters. Ośrodek ten daje możliwość szusowania na 275km tras narciarskich w obrębie 5 ośrodków: Madrisa, Parsenn, Jakobshorn, Rinerhorn i Pischa. Na wysokości max 2844m można znaleźć stoki o różnych stopniach trudności. Cały ośrodek bardzo nowoczesny, z bardzo dobrze przygotowanymi trasami i świetnym zapleczem gastronomiczno-sanitarnym. Trasy szerokie i długie, bardzo malownicze i klimatyczne. 

Z oferty TUI skorzystaliśmy z pobytu w hotelu Club Hotel Davos 3*. Hotel położony na obrzeżach Davos, niedługi spacer dzielił nas od ścisłego centrum. Pod obiektem przystanek ski busa, ok 25 minut trwała podróż do głównej stacji kolejki Parsenn. 

Miejscówka dla narciarzy idealna, dodatkowo trasy bardzo mało obłożone ze względu na pandemię, więc najeździliśmy się za wszystkie czasy. Miasteczko Davos też bardzo urokliwe, można było wieczorem pospacerować w miłych okolicznościach. 

Być może gdyby nie pandemia i zamknięte możliwości wyjazdu do Austrii i Włoch, długo byśmy się na Szwajcarię nie zdecydowali. Po tym pobycie wiemy już, że naprawdę było warto. Jest oczywiście drożej ale też ceny mają swoje pozytywne odbicie w jakości.
 
CC580630-567E-4214-B901-65ADE76D5E70jpg

Po nartach w marcu plan był taki aby jak najszybciej się zaszczepić. Raz ze względu na plany podróżnicze, ale przede wszystkim przez wzgląd na nasze i naszych bliskich zdrowie. 
Jak już zdobyliśmy upragniony certyfikat, kolejnym celem była Grecja, a konkretnie niewielka wysepka na morzu Jońskim - Zakhyntos.

Był maj, turystów niewielu. Na pobyt wybraliśmy niewielki hotel Koukis Beach, położony przy samej plaży w miejscowości Vassilikos. Miejsce wymarzone na odpoczynek z dala od tłumów. Plaża przy tym hotelu jest niesamowita, piaszczysta z łagodnym wejściem do wody. Położona      w niewielkiej zatoczce. Widok z pokoju na morze absolutnie TOP. Sam hotel skromny ale bardzo zadbany, czysty i niedawno odremontowany. Wybraliśmy opcję bez wyżywienia bo miał to też być wyjazd kulinarny, co oznacza zwiedzanie wyspy trochę szlakiem dobrych greckich tawern.

Wyspa jest dość górzysta więc z planów objechania jej na skuterze padło na wynajem samochodu. Ponieważ jest niewielka, trzy dni wystarczyły aby zobaczyć wszystkie najważniejsze miejsca i poczuć klimat. Resztę czasu poświęciliśmy na długie spacery po okolicy, niedaleko była też słynna plaża Gerakas ale jakoś nie urzekła nas szczególnie.

Podsumowując ten wyjazd muszę stwierdzić, że Zakhyntos najładniejsza jest z wody, poza tym jest bardzo zielona i kameralna. To czego mnie tam zabrakło to urokliwych greckich starówek (to akurat tłumaczy fakt, iż wyspę nawiedzają często trzęsienia ziemi więc sporo rzeczy się nie zachowało). Stolica Zante Town to w zasadzie jedna uliczka z knajpkami ciągnąca się wzdłuż portu a turystyczne miejscowości wszystkie do siebie podobne, czyli kilka sklepów i tawern wzdłuż głównej ulicy. Miejscami wyspa jest też nieco zaniedbana i zaśmiecona. My byliśmy na rozpoczęcie sezonu i raczej nikt tam wcześniej nie pomyślał aby wiosną coś przygotować.

Zakhyntos zdecydowanie jest dla turystów lubiących spokój i kontakt z naturą. Nie znajdziecie tutaj miejsc, gdzie można przejść się po promenadzie w nowej kiecce ( ja też czasem to lubię i nic w tym złego!). Jedyne miejsce, którego lepiej unikać jeżeli nie lubicie klubów nocnych, pubów        i dyskotek, to Laganas. Szkoda bo miejscowość położona jest przy fajnej plaży i byłoby całkiem sympatycznie gdyby nie ten cyrkowo-imprezowy charakter. 

ED2A31FD-6AF5-45C4-9FD3-967FC2737660jpg

Po wypadzie na Zahyntos miałam pewien niedosyt greckich klimatów. Wizz Air miał fajne weekendowe połączenia z Katowic na Mykonos, więc uznałam że taki wypad od piątku do poniedziałku będzie super pomysłem. Polecieliśmy w połowie czerwca więc sezon rozkręcał się już tam na dobre. 

Plan na Mykonos był prosty, ekonomiczny lot z bagażem podręcznym i tani nocleg w samym sercu starego miasta Mykonos. Na miejscu skuterem objazd bo wyspie i przy okazji po miejscówkach z dobrą grecką kuchnią (wyjątkowo lubię grecką kuchnię).

Po wylądowaniu ta grecka wyspa od razu uderzyła mnie porządkiem i czystością jak nie w Grecji. Zabudowa biała w większości w tym samym kształcie. Niewielkie budynki ułożone jakby z tych samych klocków. Wszędzie czysto i ładnie, jak z obrazka. Można powiedzieć, że to nie jest prawdziwa Grecja, ale ja osobiście lubię jak jest czysto i ładnie. No tak już mam, estetka ze mnie. 

Mieliśmy zarezerwowany mały pokoik w hotelu Galini. Pokoik był mały dosłownie , z malutką łazienką i niewielkim tarasikiem. Za to położony był idealnie, przy małej białej wąskiej uliczce, która prowadziła do kolejnych małych wąskich uliczek. Co jedna to piękniejsza i co wieczór można było odkrywać nowe miejsca w tym białym labiryncie.

Dla fanów starówek to prawdziwy raj, przy czym taka uwaga - na dłużej niż 3 noce nie polecam, bo już ostatniego wieczoru mieliśmy dosyć tłumów. Taki weekend był w sam raz na pobyt w tym miejscu.

Za dnia objeżdżaliśmy na skuterze najładniejsze na wyspie plaże. Przy każdej z tych plaż znajdował się mniej lub bardziej ekskluzywny klub plażowy, gdzie komplet dwa leżaki i parasol kosztowały min 20 euro a podczas plażingu serwowali szampana z truskawkami i wymyślne dania. Całe szczęście nie trzeba było inwestować w te wygody bo na każdej z plaż był odcinek publiczny, gdzie można było położyć się na własnym kocyku, popływać w krystalicznie czystej wodzie i odpocząć przed dalszą drogą. Wysepka jest trochę górzysta, nie wszędzie są asfaltowe drogi, trochę trzeba było się po niej pokręcić żeby dojechać do zaplanowanych celów. 

Po takiej wyprawie wracaliśmy do naszego małego pokoiku na zmianę garderoby i ruszaliśmy     w miasto. O dziwo w tym greckim klimacie trafiliśmy na perfekcyjną włoską knajpkę, gdzie lubiliśmy przesiadywać przy dobrym winie i obserwować przechodzących turystów. A było "na bogato", panie w pięknych sukienkach, ładni panowie w parach. Krajobraz typowo instagramowy, miły dla oka i fajne doświadczenie. 
Z włoskiej knajpki ruszaliśmy na najlepsze w Mykonos lody, z którymi przechadzaliśmy się gęstwiną uliczek, aż docieraliśmy do miejsca gdzie toczyło się życie nocne. Kluby nocne i eleganckie restauracje, gdzie wpuszczano gości na zaproszenia i w odpowiednim stroju. Przy jednym z klubów cztery eleganckie kobiety o wyglądzie top model, co wieczór w innych pięknych sukniach, selekcjonowały gości. Poza tym kilka klubów gdzie dość tłumnie ludzie bawili się, wylewając się z lokali na uliczki przy dźwiękach saksofonu. Wszystko fajne żeby zobaczyć, poobserwować i pobyć na jakiś czas. Po wszystkim z chęcią wracaliśmy na nasz mały tarasik żeby posiedzieć w ciszy przy dobrym winie. 

Mykonos to dla mnie odkrycie. Zdecydowanie uważam, że warto było polecieć. To taka grecka perełka, wymuskana i ładna. Niekonicznie trzeba być gwiazdą, czy wymagającym luksusów turystą. Dało się tam zauważyć różnych ludzi. Zarówno takich co przypłynęli właśnie luksusowym jachtem, jak i takich, którzy z plecakiem przylecieli zażyć greckiego klimatu. Miejsce nie należy też do tanich ale jak się dobrze poszuka są miejsca gdzie można zjeść i spać za normalne pieniądze. 

Efekt był taki, że to co spowodowało niedosyt na Zakhyntos, na Mykonos obdarowało nas z nadwyżką. 

A78812B6-8C01-4159-8A76-6D0DF5F22B17jpg

Po powrocie z Mykonos trzeba było zasiąść do pracy, bo sezon lato 2021 był raczej lastowy, więc w biurze wszystkie ręce na pokład.

Na sam koniec wakacji, ponieważ mam szkolne dzieci, zaplanowałam wyjazd z nimi. Tym razem samochodem na 10 dni. Na początek Austria i wodospady Krimml, następnie Plitvickie Jeziora     w Chorwacji a na koniec wypoczynek w okolicach Porecu (żeby zbyt długo nie jechać).

Austria latem to było od dłuższego czasu moje marzenie, bo wysyłałam tam w lato klientów ale sama jeździłam głównie zimą na narty. Ten kierunek latem to świetny pomysł. Są piękne góry i jeziora. Można zaplanować górskie wyprawy piesze i na rowerze. Klimat jest sprzyjający, bo o tej porze roku w Europie w większości miejsc upały, można zatem od nich odpocząć i rozkoszować się kontaktem z naturą. 

Wszystko to brzmi świetnie, ale jak się ma dwoje nastolatków, sprawa nie jest taka prosta. Atrakcje muszą być. 
Jako pierwsza wodospad Krimml , jako jeden z najwyższych w Europie, 380 m wysokości. Zakwaterowaliśmy się w samej miejscowości Krimml u podnóża góry z widokiem na to cudo. 
Chłopcy mogli oswoić się z myślą, że następnego dnia trzeba go zdobyć. 

Wyszliśmy zatem rano na super pieszą wycieczkę, na trasie dosyć sporo ludzi to był jedyny minus. Szczyt został zdobyty, po drodze lody zjedzone. Młodzież zadowolona, że ma to już z głowy, a matka szczęśliwa, że dzieci wywietrzone i wybiegane:)

Spędziliśmy w Austrii jeszcze jeden kolejny dzień na spacerach i kąpielach w jeziorach (momentami spontanicznych kąpielach).

068B4548-73D2-4672-A28C-C1DB0822F8A8jpg

Z Austrii pojechaliśmy w kierunku Chorwacji, gdzie pierwszym przystankiem były Plitvickie Jeziora. Byłam w Chorwacji mnóstwo razy jako mała dziewczynka i potem jeszcze dwa razy podczas studiów ale nigdy nie pojechałam w to miejsce. Na nocleg zatrzymaliśmy się w bardzo ciekawym miejscu - Plitvice Holiday Resort, gdzie zarezerwowaliśmy spanie z indiańskim namiocie. Nie powiem, ze była to frajda tylko dla dzieciaków. Ja też się super bawiłam. Polecam to miejsce, jest bardzo fajnie zaplanowane na dużym terenie, z różnymi formami zakwaterowania (pole kempingowe, namioty indiańskie, domki kempingowe, domki na drzewie). Jest tam bardzo fajna restauracja i basen, poza tym blisko do samych jezior gdzie udaliśmy się następnego dnia rano.

Wejścia do Plitvickich Jezior z uwagi na pandemię są ograniczone w liczbie, bilety rezerwowaliśmy pół roku wcześniej na konkretną godzinę. Wybraliśmy trasę łącznie na ok 4 godziny, w tym płynęliśmy statkiem. Jeziora przepiękne, wprost nas zatkało od zieleni i jej połączenia z turkusem wody. Przy czym jak zawsze jest jakieś ale… ludzi było mimo tych ograniczeń zbyt wiele. Nie stało się w kolejce do wejścia, ale potem do każdego jednego zdjęcia owszem i to popsuło mi trochę wizję tego miejsca. Gdybym to wiedziała wcześniej chyba nie zdecydowałabym się na wejście tam, zdecydowanie w maju czy na początku czerwca miejsce to bardziej przypadłoby mi do gustu. No ale co tam mają te jeziora poradzić na organizację, one same są piękne!

D44C1C83-7F39-4E75-B67A-1D97309EB810jpg

Z Plitvic ruszyliśmy w stronę wybrzeża. Muszę zaznaczyć tutaj, że pewnie jak wielu ludzi w moim wieku,        z Chorwacją mam konkretne wspomnienia z dzieciństwa. Stąd też powstał pomysł żeby zabrać tam moich synów. Chorwacja kojarzy mi się z lasami piniowymi, jeżowcami, figami, arbuzami i krabami w morzu. Z krętymi drogami w górach, polami kempingowymi i ładnymi starówkami po których rodzice mnie przeganiali z obietnicą lodów w nagrodę za te męki (dzieci niestety nie doceniają długich spacerów w klimatycznych miejscach).

Tym razem chciałam poczuć klimat Chorwacji z dzieciństwa ale niekoniecznie chcieliśmy jechać zbyt daleko na południe i to w pewnym sensie był błąd.

Na pobyt wybraliśmy hotel z oferty TUI, Vila Laguna Galjot 4* w okolicy Porecu. Hotel położony jest w dosyć spokojnym miejscu, przy samej plaży, na rozległym terenie, w lesie piniowym. Nie jest to jakiś duży moloch, a całkiem sympatyczne domki w niskiej zabudowie. Do tego niewielki basen, boiska sportowe, plaża żwirowo-kamienista z podestami do opalania. Hotel spełnił nasze oczekiwania, chociaż moje dzieci wychowane na wyjazdach na piaszczyste plaże, nie od razu potrafiły się odnaleźć na tym betonowisku. Nasz pobyt tam to już był typowo wypoczynkowy,        z wyjazdami do pobliskich miasteczek jak Rovinij (przepiękne miasteczko, dla mnie TOP), czy spacerami do centrum Poreca. Atrakcyjność pobytu na plaży uratowały wodne dmuchane trampoliny, gdzie chłopcy do upadłego skakali do wody po czym wdrapywali się z powrotem na górę (idealna sprawa na nadmiar energii).

I wszystko niby fajnie ale jest duże ale z mojej strony. Chorwacja jest przesadnie droga (wiem wystarczyło pojechać niżej i to zmienia nieco postać rzeczy). Stwierdzam to głównie jako osoba mająca pojęcie o cenach na świecie i przede wszystkim o stosunku ceny do jakości. Istria to podobno najdroższy rejon w Chorwacji bo najbliżej itd. Ok i ja to rozumiem, ale są pewne granice. Nie może duża Coca Cola z knajpce kosztować 25 zł, a pizza Margarita 50 zł. Poza tym od razu widać, że jest to kierunek gdzie większość ludzi przyjeżdża samochodami i kamperami. Prosty wyjazd gdzieś z hotelu kilka kilometrów i od razu korek bo tyle tych wszystkich aut naraz się przemieszcza. Kolejna sprawa to promenada czy deptak od hotelu Vila Galjot do centrum Poreca, jakieś 3,5km. Pomyśleliśmy fajny spacer będzie na wieczór (na lody:), ale o zgrozo tam można zostać poturbowanym. Pędzą na rowerach pomimo znaku zakazu a do tego co chwila jedzie oświetlona i głośna kolejka wioząca mniej chętnych do spacerów turystów -  przecież na to jest ulica, nie trzeba jechać i tak wąską promenadą, W samym Porecu ładnie ale sporo ludzi - to mnie akurat nie dziwi, takie miejsce i taka pora roku.

Trochę prysnął mój czar z dzieciństwa , wybrałabym się tam może kiedyś jeszcze ale raczej przed sezonem i najlepiej na morzu… kto wie może jakiś rejs kiedyś zwróci mi sympatię do Chorwacji.

Bo to kraj piękny zarówno pod względem przyrody jak i zabytkowych miejscówek z fajną historią.

Gdybym mogła coś poprawić w planie tego wyjazdu to zostałabym dłużej w Austrii, zmieniając miejsce bo czuje, że jest to kierunek dla mnie na lato i jestem go dalej ciekawa.

263C0742-9183-40B5-9744-50202196DE13jpg

W listopadzie była moja wisienka na torcie, wyjazd na Jamajkę - ale o tym już czytaliście w poprzednim wpisie. Jestem bardzo wdzięczna że nic nie pokrzyżowało naszych planów a wyjazd udał się powyżej oczekiwań. 

FC1D18F9-1A80-49F1-9B35-E746EFDE9B3Cjpg

Dziś mamy połowę grudnia, niewiele zostało już czasu w tym roku. Nie lubię podsumowań ale uważam ten rok za trudny a jednocześnie satysfakcjonujący bo wiele planów udało się zrealizować, wielu nowych rzeczy nauczyć i doświadczyć.

I aby ten rok zakończyć z przytupem ruszam w kolejną podróż. Wszystko już zaplanowane, zostało tylko spędzić wigilię z dzieciakami a potem ruszamy na moją kochaną Lanzarote.
Będę tam po raz trzeci ale tym razem testujemy wyspę aktywnie - będzie rower i kije. Przetestujemy też hotel Riu Paraiso Lanzarote Resort - niedawno otwarty po generalnym remoncie. 

Trzymajcie kciuki, podróż możecie obserwować na IG oraz w kolejnym wpisie.

I LOVE TRAVELLING!